Tęsknota E. Stein

 

Nie pytaj mnie o drogi mej tęsknoty

S. Teresa Benedykta od Krzyża

Zmieniająca się rzeczywistość, do której trudno się dostosować, sprawia, że nieustannie za czymś gonimy. Boimy się zatrzymać, aby inni nas nie wyprzedzili, bo wtedy odpadniemy w rywalizacji. A co jest stawką w tych zawodach? Kariera, dobre samopoczucie, pieniądze? Chcemy więcej i więcej. Boimy się stracić to, co udało nam się od życia wyszarpać. Jesteśmy jak worki bez dna, bez względu na to ile włożymy i tak będzie mało. Dlaczego? Bo człowiek jest z natury istotą poszukującą, nie mogącą nasycić się byle jakimi wartościami. Tęsknota jest motorem napędzającym ludzkie działanie. Po grzechu pierworodnym kobieta i mężczyzna utracili poczucie całkowitego spełnienia. Nadzy, bo odarci z rajskiego spokoju przez wieki w trudzie szukają szczęścia. Pchani żądzą posiadania zbudują nowe domy, a w ogrodach posadzą drzewa, które nie zaspokoją ich łaknienia. Ich wnętrza będą pełne uciech, wrażeń z podróży, nawet rozkoszy filozofowania i dumnych osiągnięć nauki. Ci synowie i córki Babilonu będą marzyć czy na jawie, czy we śnie o powrocie do rajskiego Ogrodu. Po omacku zaczną szukać Tego, który “ulepił (ich) z prochu ziemi i tchnął w nozdrza tchnienie życia” ( Rdz 1, 7).
Człowiek, choć nie zawsze to sobie uświadamia, pragnie prawdy i zespolenia się z tą prawdą. A pogoń za sławą czy dobrami materialnymi jest tylko substytutem ukrywanych tęsknot. Tu dociekliwi i sceptyczni mogą spytać, czy tak jest rzeczywiście? Czy też pragnienie prawdy jest górnolotnym wymysłem moralizujących kaznodziei? Odpowiedzią na to niech będzie historia kobiety, z urodzenia żydówki, z wyboru katoliczki – Edyty Stein. Tak jak my, żyła ona w “zwariowanym” XX wieku. Jej osobowość mocno przesiąknęła duchem tej epoki, bo jak powiedziała: “świat składa się z kontrastów, lecz na koniec nic z tych kontrastów nie pozostanie. Ostoi się jedynie wielka miłość”. Cała jej biografia była świadectwem poszukiwań tej Miłości. Edyta odznaczała się niespokojną naturą, jakaś wewnętrzna tęsknota ciągnęła ją ku poznaniu prawdy. Stało się to celem i obsesją jej życia, o czym pisze: “moja tęsknota za prawdą była moją jedyną modlitwą”. Z autobiografii dowiadujemy się, że od najmłodszych lat była osobą niezwykle ambitną: “Marzyłam o szczęściu i sławie. Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego”. Te aspiracje towarzyszyły jej już od szkoły podstawowej, gdzie rozbudziły się w niej zainteresowania humanistyczne. Wtedy formowały się najważniejsze rysy jej charakteru. Mimo przyjaznego otoczenia matki, braci i sióstr siedmioletnia dziewczynka z kapryśnego trzpiota zmienia się w cichą marzycielkę. Rodzeństwo nazywało ją “księgą zamkniętą na siedem pieczęci”.
Wraz z rozwojem intelektualnym otwiera się przed Edytą tajemniczy świat ludzkiego wnętrza. Wychowała się w religijnej rodzinie żydowskiej, w której, niestety, tylko matka i siostra Freda zachowywały przepisy Tory. Pozostali stopniowo, z taktem, aby nie robić przykrości matce, odchodzą od wiary ojców. Również Edyta mając 13 lat, we własnych przemyśleniach dochodzi do Nietzscheańskiej tezy: “Bóg umarł”. Do 21 roku życia deklaruje się jako ateistka. Jej poglądy przystają do laickich tendencji panujących w Europie na początku XX wieku. Młoda panna Stein jest dzieckiem swojej epoki, i to bardzo uzdolnionym. Studiuje psychologię, filozofię, germanistykę i historię. Żądza intelektualnego poznania wypełnia ją całą i owocuje zaangażowaniem w działalność organizacji studenckich. Na uczelni jest jedną z pierwszych kobiet, dlatego nic dziwnego, że sympatyzuje z feministkami. Zdobywa mocną pozycję na uniwersytecie, przed nią perspektywa kariery pedagogicznej. To prawdziwy sukces dla kobiety tamtych czasów, ale nie dla Edyty. Gnana ambicją, aby zaspokoić wewnętrzny niedosyt, ulega fascynacji modnym prądem filozoficznym – fenomenologią. Zgłębia tajniki duszy ludzkiej pod kierunkiem mistrza Husserla. Wrocław, Getynga, Fryburg, Bergzabern – jak w kalejdoskopie zmieniają się miejsca jej pobytu. Doktor filozofii, asystentka profesora, potem nauczycielka i wykładowca, zatroskana feministka – jaką jeszcze niespodziankę zgotuje życie tej ambitnej kobiecie?
Mimo uznania ze strony świata nauki, w którym znalazła także przyjaciół, Edyta ciągle nie czuje się na swoim miejscu. Wiele publikuje, jeździ po kraju z odczytami. Książki stają się formą pomocną w poszukiwaniu prawdy, a przecież prawda jest najważniejsza. W jej środowisku zaczęli pojawiać się też chrześcijanie, prawdziwi świadkowie Jezusa – Max Scheler, Adolf Reinach z żoną Pauliną, Jadwiga Conrad-Maritius. Pani Stein prowadzi z nimi rozmowy na tematy religijne, dużo czyta o historii chrześcijaństwa, poznaje Pismo Święte, ale jeszcze nie ulega fascynacji Chrystusem. Nic dziwnego, ze sceptycyzmem podchodziła do wszelkich wyznań religijnych. Spotykała Żydów, którzy przeszli na protestantyzm, aby zapewnić sobie lepszą pozycję społeczną. To nie dla niej. Ona nie szukała powierzchownej wiary, pod którą kryłyby się egoistyczne pobudki. Edyta była wymagająca, dążyła do całej prawdy, a nie do półśrodków. Żydówka – ateistka bacznie obserwuje wyznawców Dobrej Nowiny. Zwiedzając katedrę we Fryburgu, dostrzega w ciemnym wnętrzu rozmodloną kobietę. Wprawia ją to w zdumienie, o czym pisze we wspomnieniach: “Do synagog i kościołów protestanckich, które odwiedzałam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu natomiast zjawił się ktoś wśród codziennej krzątaniny w puściutkim kościele, jak na jakąś poufną rozmowę”. Edyta patrzyła z zazdrością na milczące spotkanie kobiety z Bogiem. Kim jest ten Bóg, skoro można przyjść do Niego na chwilę wytchnienia? Mur niewiary budowany na mocnym fundamencie rozumu zaczyna się chwiać. A rozsypie się całkowicie pewnej nocy latem 1921 r., gdy Edyta czyta Życie św. Teresy z Avili napisane przez nią samą. Po zamknięciu książki pani Stein powie: “to jest prawda”. W jednej chwili Bóg zaspokoił tęsknoty dociekliwego naukowca. Odtąd już nic nie będzie takie samo. Stwórca objawił prawdziwe oblicze. Dziecię narodu wybranego doczekało się swego Mesjasza, który jest samą Prawdą i Miłością. Jego tajemnicy nie rozszyfruje rozum, lecz miłosne oddanie się Jego woli. To stanie się pragnieniem Edyty. Wszystkie ambicje intelektualne zostaną podporządkowane poznawaniu Boga. Młoda konwertytka odkryje, że: “kto szuka prawdy, ten szuka Boga”. Wypadki potoczą się szybko – chrzest, bierzmowanie, powołanie do życia kontemplacyjnego – to wszystko jest konsekwencją oddania się Jezusowi. Edyta wchodzi w zażyłość z Umiłowanym. Przeżywa radość, pełnię zaślubin z Oblubieńcem. Jednak droga zjednoczenia z Chrystusem naznaczona jest krzyżem. Jako karmelitanka – s. Teresa Benedykta od Krzyża ginie w obozie w Oświęcimiu. Na tym nie koniec jej historii. Po zgorszeniu krzyża przychodzi poranek zmartwychwstania. Duchowe oddziaływanie s. Teresy Benedykty zatacza szerokie kręgi.
Co osiągnęła ta kobieta o przerośniętych ambicjach? Proces beatyfikacyjny, kanonizacja przez Jana Pawła II, a poza tym konkretni ludzie, dla których karmelitanka stała się drogowskazem w zmaganiach wewnętrznych. Edyta, tak jak każdy człowiek, odczuwała nienasyconą tęsknotę za szczęściem. Nie zadawalała się złudnymi namiastkami Raju. Szybko spostrzegła, że zewnętrzne uznanie, sukcesy, nasycanie zmysłów nie wypełnią ludzkiego wnętrza. Człowiek stworzony na obraz Boga próbuje ukryć to podobieństwo pod płaszczem cynizmu czy hedonistycznych zachowań. Na próżno, gdyż przez szczelnie utkaną powłokę zewnętrznego zadowolenia przebija tęsknota za transcendentnym. Jeśli człowiek zignoruje tę tęsknotę, to pozostanie w próżni duchowej, a jak mówią mistrzowie duchowości: życie wewnętrzne nie znosi pustki. Wypełni się szybko przygodnymi wartościami, które nie poddane oświeconemu przez łaskę rozumowi, zrobią z sanktuarium duszy śmietnik. Wybór należy do człowieka. To my, w każdej chwili mamy decydować, na jakie tory skierujemy naszą ludzką tęsknotę za szczęściem. Gdy nasza wiara nie ma nawet rozmiarów ziarnka gorczycy, a świat mami nas łatwymi rozwiązaniami, możemy ze św. Teresą Benedyktą wołać:

Nie pytaj mnie o drogi mej tęsknoty,
jam jest kamieniem w mozaice Twej.
Ty złożysz mnie po prawej stronie,
ja wtulę się w Twe dłonie.

JUSTYNA MUSZYŃSKA

Niedziela, Edycja łódzka 11/2001